Rejestracja FAQ Użytkownicy Szukaj Forum Małgorzata PieńkowskaNajlepsza polska aktorka Strona Główna

Forum Małgorzata PieńkowskaNajlepsza polska aktorka Strona Główna » Forum Małgosi Pieńkowskiej » Wywiady/cytaty/wypowiedzi
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Wywiady/cytaty/wypowiedzi
PostWysłany: Pią 16:37, 06 Cze 2008
Kasieńkaxx
Moderator

 
Dołączył: 03 Cze 2008
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Jak w temacie.
Masz w posiadaniu jakiś wywiad z Małgosią?Zamieść go tutaj.Nie przejmuj się jesli wywiad nie jest aktualny,być można znajdzie się osoba,która jeszcze go nie czytała Smile A jeśli czytała to zapewne jeszcze raz do niego powróci.
Jeśli natomiast zachowała Ci się w pamięci jakaś krótka wypowiedź Gosi to również jest tutaj miejsce na jej umieszczenie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 17:25, 06 Cze 2008
Justek
Bywalec

 
Dołączył: 06 Cze 2008
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Może być stare? A więc takie, które wydrukowałam sobie i schowałam do pamiętnika Laughing

W szlafroczku koloru pudrowej róży Małgorzata Pieńkowska spaceruje po łące. Dzwoni komórka. - Do łóżka! - komenderuje męski głos. Sto metrów dalej jest biała hala. W środku kamery, kable, lampy, mikrofony. Labirynt wnętrz. Kuchnia z używanymi garnkami, słoje i ogórków i konfitur, stolnica ze śladami mąki. Wczoraj na planie M jak Miłość robili pierogi. Małgorzata, już skupiona, pozbierana, wchodzi do hali w grubych białych skarpetkach. Jej Marysia Zduńska nawet sypia w skarpetkach (w hali są przeciągi, a aktorka boi się zaziębić). - Wskakujcie do łóżka! - znów męski głos. W kolorowej pościeli Zduńscy, czyli Małgorzata Pieńkowska i Cezary Morawski. Śpią. Nieprzytuleni. Stare dobre małżeństwo.

- Zagrałbym chętnie coś bardziej intymnego, ale Gosia się nie zgadza - wyznaje Morawski.

- Pieprzne sceny nie są w serialu potrzebne - uważa Gosia. Pięć lat temu dostała tę propozycję. M. jak Miłość. Miała grać Marysię. - Zbyt pastelowa - myślała. Podobno to ona zachęcała scenarzystów, by zmienili losy Marysi na bardziej dramatyczne. Kryzys małżeński jej bohaterki wywoływał spory na planie. - Gdy Krzysztof zdradzał Marysię, grałam emocjami. Reżyser krytykował: za mocno. Ale ja wiedziałam, tak trzeba było w tym momencie. - Małgosia na pewno nie jest cieplutką paniusią w różowym szlafroczku - mówi Dorota Rutkowska, która Pieńkowska poznała na oddziale onkologicznym. - To mądra kobieta, która potrafi być zdecydowana i kategoryczna. A że gra z czułością? Ona taka jest. Czułość leży w jej naturze. Na plan M jak Miłość przyjeżdża wycieczka. Dziewczynki z dziecięcego szpitala na Litewskiej rozglądają się po hali. Niektóre zakrywają łyse głowy chustkami. Oczami szukają filmowej Marysi. Natychmiast idą właśnie do niej. - Spełniło się nasze marzenie. Poznałyśmy panią. Jednak trudno im ukryć zaskoczenie awangardową fryzurą aktorki. Brunetka, gołe ramiona, jaka cool... Dlaczego nie pokazuje się prawdziwa na ekranie, pytają cicho. - Bo widzowie przestaliby mnie kochać - odszeptuje Małgorzata.

- Byłam jak w czepku urodzona - wspomina. Na PWST, to rzadkość, przyjęli ją za pierwszym podejściem. Za rolę w przedstawieniu dyplomowym Czyste szaleństwo dostała nagrodę i propozycję pracy w Teatrze Polskim. Andrzej Łapicki kompletował obsadę Ślubów panieńskich. Wszyscy typowali ją na słodką i delikatną Klarę. On dał jej rolę perwersyjnej u niego Anieli. Jej debiut wzbudził entuzjazm.

- Uczyli mnie najlepsi: Łomnicki, Hanin, Łapicki, Englert, Holoubek, Peszek - mówi Małgorzata. - Ale byłam pupilką dyrektora Dejmka. W dniu premiery dostawałam od niego prezent. Kiedyś dał mi swoją fotografię, na której miał 30 lat. Zapytałam: "Panie dyrektorze, pan mnie podrywa?". Natychmiast wziął mnie na dystans.

Konkurentki, gwiazdy Polskiego, podbiła od razu. Przynosiły jej surówki, gdy grała w zaawansowanej ciąży. Przyjaźń trwa nadal. Z Barbarą Horawianką, Kazimierą Utratą, Katarzyną Łaniewską i Zofią Charewicz chodzą parę razy w roku na babskie wódeczki. - One piją mocniejsze trunki. Ja drinki, bo mam słabą głowę. A do Polskiego mam sentymentalny stosunek. Nadal spotykam tam techników, którzy spacerowali z moją Inką w wózku wokół teatru, gdy miałam próby.

- Aktor potrzebuje zmiany - mówi Pieńkowska. - Zmieniłam teatr. Gustaw Holoubek przyciągnął mnie do Ateneum i uświadomił mi prawdę o mnie samej. Powiedział: "Choćbyś na scenie nie wiadomo co wyprawiała, nigdy nie będziesz ordynarna". Szukała więc ról na przekór, by wydobyć z siebie coś drapieżnego, złego, ostrego. A widzowie przysyłali kwiaty z bilecikami: "Grała pani okropną heterę, a my i tak panią lubimy".

- Ona po prostu nie uznaje emocjonalnego tchórzostwa - mówi Dorota Rutkowska -to od razu widać. Lubi, to lubi, nie lubi, to nie. Ktoś taki, kiedy kocha, mówi, że kocha, jeśli się nie dogaduje, natychmiast wyjaśnia sytuację. To dlatego ludzie tak do niej lgną. Sukces na scenie. Małżeństwo. Rodzi się Inka. Półtorakilowy wcześniak. W wywiadach z tamtych lat Małgorzata przekonuje, jak łatwo godzić karierę i dom. Dzisiaj przyznaje, że było ciężko. - Byłam zmęczona, chociaż miałam gosposię. Oddawałam jej całą pensję.

- Pieńkowska nagle zniknęła - mówi Ewa Heine, recenzentka teatralna. - Aktorka po trzydziestce, która ambitnie czeka na propozycje, ginie. Dziś jest moda na młodość. Reżyserzy odejmują lat postaciom, by wprowadzić na scenę panny bez jednej zmarszczki. Pieńkowska nie zabiegała o popularność.

- Dręczyłam się - wspomina Małgorzata.

- Może powinnam zmienić zawód. Zaczęłam dubbingować filmy, ale tęskniłam do sceny. Na szczęście Inka zaczynała podstawówkę. Mogłam być matką na sto procent.

Inka właśnie dzwoni na komórkę (mama poszła na wywiad dwie godziny temu, a wciąż jej nie ma). Siedzimy w ulubionej knajpce Małgorzaty, Bukieteria Roma na Mokotowskiej. Zaprasza na zupę szparagową. Ma wyrzuty sumienia: zapomniała o tym wywiadzie.

- Jestem roztrzepana - uśmiecha się przepraszająco, jedząc szparagowy mus ze świeżą bazylią. Na szczęście tata przysłał z Wrocławia SMS-a i przypomniał. - To dobry duch mojego życia - śmieje się. - Zawsze we mnie wierzy. Gdy na pierwszym roku miała kryzys, dzwoniła do ojca do Wrocławia. Przyjeżdżał. Nieraz spędzał z nią tylko kwadrans. Powtarzał: "Małgosiu dasz radę, pij ziółka i melisę" (tata z zamiłowania jest zielarzem).

- Wszystko zielone jest zdrowe - mówi Małgorzata. Po zupie będzie zielona herbata. To jej nowa dieta. Kasze, miso, czyli zupa z soi, warzywa. Ale nie jest ortodoksyjna. Opowiada o gyrosie z jagnięcego mięsa polanym pikantnym tzatziki, który jadła w Grecji. - To dzięki niej poznałam tajską knajpę na tyłach Nowego Światu, w której podają "zieloną zupę" - opowiada Dorota Rutkowska. - Mężczyźni dodają zwykle: "ze szmaty", a kobiety jedynie nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymują się, żeby nic wylizać talerza. Małgorzata uczy się dzisiaj żyć inaczej. Rzuca papierosy. Chodzi z Inka na wesołe filmy, jeżdżą na rowerze, pływają. Ale w nowym życiu nie chce już być supermatką. Ma ochotę - gotuje. Dziś nie ma, więc zamawia dla Inki penne z grzybami. Zaniesie w pudełku do domu. Dawniej nie pozwalała się wyręczać. Trzeba wnieść kanister wody na piąte piętro? Była pierwsza. Teraz prosi pana Adasia. Jeszcze dwa lata temu robiła parę rzeczy naraz. Jeździła do szpitala na naświetlania, czuwała nad remontem mieszkania, grała w serialu. Dosyć. Dziś próbuje nie zmuszać się do niczego.

- Od choroby moje życie się zmieniło. Pewnie nie byłoby takie jak teraz, gdybym nie dostała od Bozi prztyczka w nos - opowiada. Wszyscy są zgodni: rak zmienił Małgosię. Wszyscy też zgadzają się, że paradoksalnie, na lepsze. - Jest całkowicie nastawiona na odbiór. Słucha siebie i ludzi dookoła. Choroba to jeszcze spotęgowała - mówi Dorota Rutkowska. - Nie histeryzuje, słucha swojego organizmu, wie, czego jej potrzeba. Bez klapek na oczach. No i można do niej jak w dym...

- Rak pokazał mi, że ja jestem ważna dla mnie samej - mówi Małgorzata. - Najważniejsza. Może chciałaby pani usłyszeć łzawą historię, jak stoję przed lustrem bez włosów, jak myślę całe noce, czy umrę i czy zobaczę Inkę za rok? Nie chcę pani współczucia. Nie czuję się ofiarą. Dostałam mnóstwo ciepła od ludzi. Wspierali mnie widzowie. Na ostatnią premierę w Prezentacjach przyjechała pani z Elbląga, fanka Marysi, z bukietem. Podobno moja postawa podczas choroby pomogła jej żyć.

- Wczoraj tyle żartowała pani z dziewczynkami z Litewskiej...

- Bo one nie chcą mojej litości, im potrzebna jest moja radość. Powiedziałam im, że gdy straciłam włosy, nosiłam bejsbolówki. Czułam się mocniejsza w sportowych czapkach. Dopiero dziecko zwróciło mi uwagę, że z tyłu było łyso.

- To wstyd?

- Nie. Brałam chemię i grałam w serialu. Nosiłam perukę. Dłużej trwał makijaż. Powiedziałam do charakteryzatorki: "Zobacz, jak mnie Bozia oszczędza, zostawiła mi parę rzęs". Malowała je mocniej i nikt się nie domyślał.

- Podobno nie opuściła pani ani jednego dnia zdjęciowego?

- Serial szedł normalnie. Ludzie z planu okazywali mi mnóstwo dobra. Ale żadnego użalania się. Praca mnie trzymała. Teraz dostałam nowe życie. I zamierzam przeżyć je inaczej.

Już nie chcę dbać o wszystkich wokół mnie. Teraz ja jestem najważniejsza. Mówię: nie, gdy coś mi nic odpowiada. Jeśli czyjeś zachowanie sprawia mi przykrość, zrywam kontakty. Daję sobie prawo do błędu. Przyznaję się do zmęczenia. To dla mnie odkrycia. Dawniej mieszała mi się praca i relaks. Teraz, jeśli czekam na planie, idę na łąkę i myślę tylko o kwiatach. Nauczyłam się odpoczywać.

- Wreszcie puścili ją do domu po pierwszym zabiegu. Bardzo chciała już wyjść ze szpitala - wspomina Rutkowska. - Właśnie weszłam do sali. Porozmawiałyśmy kwadrans i Małgosia rozpakowała torbę. Polubiłyśmy się. Została. Trochę dla mnie, trochę dla siebie. Idziemy na spacer. Małgorzata tak prowadzi ulicami, by przypadkiem wpaść na cukiernię. Uwielbia słodycze. Przyjemnie patrzeć na nią, kiedy je to, co lubi. - Budzi się we mnie dziecko. Miłe uczucie. Jestem wdzięczna Szefowi (tu patrzy w niebo) za swój dom. Rodzice wszczepili we mnie odwagę i wiarę w siebie. Pływałam z nimi i grałam w piłkę. Byłam nawet w reprezentacji Polski w koszu. Sport nauczył mnie nigdy się nie poddawać. Dziś jest entuzjastką piłki nożnej, regularnie gra w tenisa. Dzwoni Inka. Fakt, zapomniała, że za kwadrans są umówione na rower, spotkania się przesunęły i tak wyszło. Inka? Pokaże mi jej zdjęcie. Szpera w torbie. Dziesiątki upchanych rzeczy. Jest portfel, ale zamiast zdjęcia (gdzieś chyba wypadło) ma rysunek słonia. - Od Inki. Weszła w trudny wiek. Dla niej wszystko jest teraz biało-czarne. Udowadnia mi, jaka jestem okropna, a za chwilę mówi: "kocham cię". Kiedyś zapytała: "Dlaczego nie mówiłaś mi nigdy, co robisz, od koleżanek muszę się dowiadywać?". Prawda, nie pozwalałam jej oglądać Teatrów Telewizji, w których grałam. Nie mówiłam o nagrodach. Nie chciałam, żeby przewróciło się jej w głowie. Zabroniłam Ince grać w filmie. Teraz patrzę na to inaczej. To nie moje życie, nie mam prawa. Pół roku temu pojechała ze mną po na plan serialu. Zaprosiłam ją na premierę. Jeździmy razem konno, zapisałyśmy się na kurs tai-chi. Inka nauczyła mnie korzystać z internetu.

- To fenomenalny układ - mówi Dorota Rutkowska. - Relacja matki i córki, nie partnerek czy koleżanek, ale bez tajemnic, bez tabu.

- Gdy idę z Inka na imprezę, a ona nie jest gotowa, zaczynam wrzeszczeć: nie kupię ci tego iii... nie kupię ci, iii... nie pójdziemy do kina iii... A ona śmieje się i mówi: Kocham cię, mamo.

Jako zdradzana żona w M jak Miłość dostawała listy ku pokrzepieniu. Serialowemu mężowi pozwoliła wrócić do domu. Publiczność była przeciw. Pisali, mailowali: "Marysia jest głupia. Wyrzucić dziada!" Małgorzata nie potępia bohaterki. W życiu bywa różnie.

- Każdy ma swoją drogę i swoje buty - ucina temat ulubionym zwrotem. O własnym małżeństwie nie chce rozmawiać. - Rozwiodłam się - mówi tylko. - Ale to osobiste sprawy.

- Doceniam, że kiedy spodziewała się zainteresowania tabloidów jej rozwodem, odpowiednio wcześniej powiedziała mi o tym w trosce o serial - mówi Ilona Łepkowska, scenarzystka i producentka M jak Miłość.

Miłość jest najważniejsza. Ma tyle istot do kochania. Córkę, dwóch młodszych braci, rodziców. Prócz tego jest york i dwa koty. Mężczyzna? Kiedyś czekała na księcia z bajki.

- Już na nic nie czekam. Po prostu żyję teraz. Właśnie skończyłam 40 lat. To nieraz mnie dziwi. Nic nie planuję, mam jednak marzenia. Chciałabym pojechać z Inką do Indii, zagrać u Krystiana Lupy, mieszkać na wsi. Nie wiem, co będzie za rok. Niczego nie można wiedzieć na pewno. Miałam już nigdy nie zagrać w tenisa, powiedzieli lekarze dwa lata temu. Tylko jeden dawał szansę. Po zabiegu kazał mi trzymać rękę w górze 48 godzin. Bardzo bolało. Trzymałam. Gram. Wszyscy mówią, że nie mogę mieć dziecka po chorobie. A może będę je miała? W moim nowym życiu wszystko może się stać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pią 17:36, 06 Cze 2008
Kasieńkaxx
Moderator

 
Dołączył: 03 Cze 2008
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Kiedyś powiedziała Pani, że w aktorstwie powinno się unikać prawdziwych, realnych emocji. Dlaczego? Czy dlatego, że jesteśmy wtedy zbyt blisko samych siebie i trudno jest stać się w pełni obiektywnym?

Gosia:
Wszystko zależy od roli… Istnieje coś takiego jak „aktorskie BHP”. Oznacza ono zapalenie się czerwonej lampki, gdy stoisz „za blisko”. Czasem masz do czynienia z takim napięciem, takimi emocjami, że… nie dajesz rady. Później, gdy zostajesz z tym wszystkim – musisz coś z tym zrobić… zrzucić to z siebie. W moim przypadku sprawdzonym od lat sposobem jest powolny spacer. Po skończonym spektaklu wracam więc do domu piechotą, pozwalając opaść i odejść wszystkim nagromadzonym wcześniej emocjom. „To nie jest moje, to należy do mojej postaci” – powtarzam sobie i powoli wracam „do siebie”.
Teatr pod względem emocji sporo kosztuje – jest dla mnie jak zawarcie paktu o nieagresji z własną duszą – jesteś dla widza jak na dłoni, nie ma tu miejsca na fałsz – musi być prawdziwie i „szlachetnie”. Oczywiście, istnieje coś takiego jak „warsztat”, ale wydaje mi się… nie, ja WIEM, że zanim do niego przejdę wszystko muszę sprawdzić na swoich własnych najprawdziwszych ludzkich emocjach. Czasem przypomina to operację na żywym organizmie. Ale kto powiedział, że ma być łatwo?

A co z miłością? Krok do miłości, czy trzy kroki w tył? Co dla Małgorzaty Pieńkowskiej jest trudniejsze?
Gosia:
Jedno i drugie może być zarówno łatwe jak i trudne. Wszystko zależy na jakim etapie życia jest ten, którego ten wybór dotyczy. Dziś myślę, że to, co w miłości trudne, to znaleźć drugiego człowieka, przy którym można czuć się co najmniej tak komfortowo jak z samym sobą, którego obecności czasem się nie zauważa – bo przecież jest taki „nasz” – ale wie się, że czuwa, że jest. W dzisiejszych czasach coraz trudniej o kogoś takiego, kto byłby partnerem, komu nie potrzeba instrukcji obsługi do naszego życia… Idąc za Markiem Hłasko: „Tak trudno jest kolejnej osobie, którą się kocha, opowiedzieć siebie od nowa”. Z czasem jest to coraz trudniejsze; mijają lata i człowiek czasem po prostu chciałby być zwyczajnie „odczytany”, a przecież to, co nas wiąże to między innymi wspólna opowieść…

„Każdy ma swoją drogę i swoje buty?”
Gosia:
Taaak, to moja ulubiona maksyma, wręcz: motto życiowe.

Czym więc jest miłość dla Małgorzaty Pieńkowskiej, a czym dla Marysi Zduńskiej?
Gosia:
Zacznę od Marysi… najlepiej wiedzą o tym Widzowie. Moja bohaterka sporo przeszła, nieraz musiała weryfikować to uczucie, godzić się z tym, co niesie życie. Później zdecydowała, że chce pozostać wierna pamięci męża, odrzuciła uczucie niejednego mężczyzny, ponieważ wydawało się jej, że byłaby to „zdrada” wglądem nieżyjącego Krzysztofa. Wydaje mi się jednak, że czas zrobił swoje i jeśli Maria pozwoli sobie na szczyptę zdrowego egoizmu… kto wie, co może się zdarzyć…

A Małgorzata Pieńkowska? Hmm… wszystko przed nią. (śmiech)
Gosia:
Maria Zduńska ma w sobie cały pokłady ciepła i cierpliwości. Małgorzata Pieńkowska przygląda się swemu życiu bez euforii…

Nie, dlaczego…?
Gosia:
Lubię chodzić na spacery, poznawać ludzi, przyglądać się sobie i innym. Lubię żyć. A Marysia Zduńska jest „efektem” pracy wielu osób: reżyserów, scenarzystów, a także w równej mierze tych, którzy ją charakteryzują, czeszą, ubierają – wszystkich, którzy nadają kształt jej psychice i wyglądowi. Wreszcie, ostatecznie, jest też wynikową mnie samej. Maria Zduńska grana przez kogoś innego byłaby kimś innym.
Małgosia Pieńkowska natomiast, jest „jedynie” wypadkową siebie samej. Ma swoje ciepło, swój dystans, swoją emocjonalność.
Jestem bardziej „pomieszana” od mojej bohaterki. Choć to, co nas łączy to zdecydowane i pisane wielkimi literami „NIE” dla wszelkiej manipulacji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kasieńkaxx dnia Pią 17:37, 06 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 14:45, 16 Lip 2008
Smerfetka
Początkujący

 
Dołączył: 15 Cze 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Co było dla Pani trudniejsze jako aktorki: wejść w skórę kobiety, czy wyjść ze skóry „dziewczynki”?

Mam wrażenie, że dorosłam całkiem niedawno. Przemiana dziewczynki w kobietę stała się „po prostu”. Choć byłabym nieszczera gdybym nie powiedziała, że bardzo pomogła mi w tym rola Marysi Zduńskiej – choć nieco mnie postarzyli! (śmiech). Dziś myślę, że to chyba w żywocie aktorskim zwykła kolej rzeczy. Najpierw grasz dziewczynki, „trzpiotki”, wdzięczne, jasne, świetliste, ale i temperamentne – z zadziorem! Aby dojrzałą zagrać kobietę, musisz CZUĆ się dojrzałą kobietą. Trwa to jakiś czas i nagle orientujesz się, że z tej dojrzałości, płynnie przeszłaś do przedostatniego rozdziału tej Księgi.


Często rozmawia Pani o tym z samą sobą?

Coraz częściej. W dodatku rozgraniczam, czy jest to rozmowa „głową czy sercem”.
Im jestem starsza, tym częściej słucham serca.
Być może dzieje się tak dlatego, że dotychczas, przez większość życia, słuchałam rozumu i poczułam, że trzeba to zmienić.
Postanowiłam więc zmienić strategię. (uśmiech)


Kiedyś szła Pani przed siebie z wielką siłą. Dziś, potrafi postawić znak stop. Stop – czemu?

Stop pośpiechowi. Brakowi refleksji. Emocjonalnemu tchórzostwu.
Stop życiu nie swoim życiem. Uff… ale to brzmi… jak hasło… Ale – proszę wybaczyć – w skrócie tak to wygląda.


Nigdy nie zgłosiła Pani życiu swojego veta?

To brzmi groźnie…. Życie? Veto? Może „zgłosiłam” je parę razy – mniej lub bardziej świadomie. Teraz wiem już czego chcę i – co równie ważne – wiem czego nie chcę.
Nie muszę stosować dziś wobec życia ani ostrej perswazji, ani też rozwiązań siłowych.
Coraz częściej daję sobie prawo do błędu i… lubię to w sobie. Zaczynam nawet akceptować swoją pedanterię!


„Przepoczwarzanie się” w człowieka dojrzałego wiąże się z wyostrzeniem wrażliwości. Co Panią dziś wzrusza?

Jestem osobą skrytą. Dlatego odpowiada mi to, że przez wiele osób postrzegana jestem jako ktoś silny, mocny, pewny siebie.
Jednak, tak naprawdę, „moja” Małgosia Pieńkowska jest osobą „koronkową”, kruchą.
Kiedy więc czuję, że tracę moją powłokę, że świat „mnie czyta”, tym bardziej postanawiam wdrażać w życie zasadę: „nie możesz zbawić całego Wszechświata. Wystarczy, że będziesz żyć po swojemu”.
Jako typ nadwrażliwca, muszę sporo się „napracować” by nie przejmować się wszystkimi i wszystkim. Tłumaczę sobie wtedy, że przecież to, co mnie teraz spala, kiedyś zniknie, odejdzie, a ja z tym wszystkim zostanę. Wtedy pytam samą siebie: po co?
Od lat wzruszają mnie te same rzeczy. Głównie ludzka dobroć i bezinteresowność. Bezbronne zwierzaki… Nie mogę jednak powiedzieć, że zastygłam z tymi moimi wzruszeniami w punkcie constans… dziś bowiem nie pozwalam się im poszarpać i ponadgryzać. Myślę, że mam nad nimi kontrolę.
Wobec najbliższych mi ludzi lubię być „łatwowierna i naiwna”, głównie dlatego, ponieważ wiem, że jestem wśród nich bezpieczna, jestem „u siebie”. To mój świat.


Ile ten świat ma kolorów?

Coraz więcej. Kiedyś był tylko czerwony lub tylko ecru`: bardzo silne emocje lub okiełznany spokój. Dziś świat emanuje wieloma barwami. Całą feerią. Bardzo lubię zresztą nazywać swoje nastroje kolorami… To pozwala mi „odpuścić sobie siebie”.


„Odpuścić sobie siebie” – jaki ma kolor?

Beżowy. Zdecydowanie beżowy. (uśmiech)


Czy jest wystarczająco wysoko postawiony na Pani „półce”?

Ooo, tak! Od lat układam w głowie „moje półki”, dzieląc świat na sprawy mniej lub bardziej ważne. Najwyższą z nich jest półka – „żyć”. Oznacza ona eliminację drobnych smuteczków kosztem zakochania się w sobie. Myślę, że można to zrobić całkiem bezpiecznie; bez skutku ubocznego jakim jest narcyzm. Po prostu: polubić i rozumieć siebie, dać sobie prawo do gorszego dnia, do błędu, do złości.


W drugiej części wywiadu dowiecie się, jak to jest z tą miłością u Małgorzaty Pieńkowskiej. Czy podobnie, jak u Marysi Zduńskiej? I co to jest „aktorskie BHP”? Zapraszamy!

Rozmawiała: Justyna Tawic


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wywiady/cytaty/wypowiedzi
  Forum Małgorzata PieńkowskaNajlepsza polska aktorka Strona Główna » Forum Małgosi Pieńkowskiej
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © phpBB Group
Theme designed for Trushkin.net | Themes Database.
Regulamin